wtorek, 27 stycznia 2015

Pięć razy ...

Pięć razy dzwoniła do mnie wczoraj Aneta w ciągu sześciu godzin zajęć. Choć dzwoniła, to za dużo powiedziane. Cwaniara puszcza mi sygnały, ja oddzwaniam. Jeden sygnał i rozmowa to nasz poranny rytuał. Powiadamia mnie, że dojechali i jest już na "warsztatach". Jednak następny sygnał po kilku minutach już mnie zaniepokoił. Tym razem była to informacja, że w czwartek mają bal. Okej. Po godzinie jak usłyszałam dzwonek telefonu aż podskoczyłam. I tak jeszcze kilka razy z jakimiś bzdurkami.
Sęk w tym, że Aneta dzwoni do mnie najczęściej wtedy, jak się źle czuje, jak kręci jej się w głowie, robi się słabo, albo z informacją, że się przewróciła(czyli jak miała atak). Mentalnie jestem nastawiona, że dźwięk telefonu od niej nie oznacza nic dobrego, nasłuchuję pierwszego słowa. Czy zabrzmi w nim lęk i płacz czy wesołe: cześć mamusia. Wczoraj zebrało ją na konferencje telefoniczne, a że matka palpitacji dostaje nerwowych jak oddzwania to już matki problem.

PS
Córki usiłują mi tłumaczyć: mamo, jak sama dzwoni to znaczy, że żyje :P . Baaardzo śmieszne- jak określiłaby z sarkazmem Aneta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz